|
|||||||||||||
|
Mając 48 lat na nowo musiałem nauczyć się mówić
W ciągu jednego dnia stałem się niemową. Wycięto mi krtań zaatakowaną przez nowotwór. Jednak dzięki fachowej opiece pokonałem kalectwo i pomagam tym, których spotkało podobne nieszczęście.
Moja choroba zaczęła się niewinnie - od chrypki. Zlekceważyłem ją. Uważałem, że to nic szczególnego u palacza, który przepuszcza przez swoje gardło 50 papierosów dziennie. A pracę miałem wtedy bardzo nerwową, byłem kierownikiem dużej budowy. Nie poszedłem do lekarza - myślałem, że ziołowe herbatki, napary, miód i inne domowe sposoby leczenia wystarczą. Ale herbatki przestały pomagać, zaczęły się kłopoty z połykaniem. W końcu poszedłem do laryngologa. - Szkoda, że nie zgłosił się pan znacznie wcześniej. Co pan najlepszego narobił - wykrzyknął lekarz po obejrzeniu gardła. Życie za mowę Dostałem skierowanie do szpitala. Po serii badań decyzja była jednoznaczna: operacja - chirurgiczne usunięcie krtani. Wtedy po raz pierwszy powiedziano mi otwarcie, że stracę mowę. Nie do końca zdawałem sobie sprawę co to znaczy, jakoś nie mogłem sobie wyobrazić, ze oto, tak nagie, przestanę mówić. W przeddzień operacji przyszła do mnie Magdalena Kowalczuk - psychoterapeutka, a zarazem logopeda, która miała się mną zająć po wycięciu krtani, pomóc mi w odzyskiwaniu głosu. Usiadła obok mnie na łóżku i spokojnie zaczęła opowiadać, w jaki sposób będę się uczył mówić bez krtani. Przekonywała, że mimo początkowych trudności będę mógł normalnie żyć, porozumiewać się z innymi. Tak, to prawda - mówiła, zostanę okaleczony, lekarze zabiorą mi mowę, ale przecież po to, by uratować życic. Po operacji przeżyłem prawdziwy szok. Rano przyszła do mnie pielęgniarka i zaczęła poprawiać poduszkę. Chciałem jej podziękować, a tu nic - nie mogłem z siebie wydobyć głosu. Błądziłem za nią oczami, a z ust nie wydobywał się żaden, najcichszy nawet, dĄwięk. "Mój Boże, dlaczego ja, dlaczego właśnie mnie to spotkało" - myślałem ogarnięty rozpaczą. Ale zaraz przyszła refleksja. Na mojej sali umierało dwóch dużo młodszych ode mnie ludzi. Im już operacja nie mogła pomóc - rak zaatakował nie tylko krtań, toczył cały organizm. Nie mogę poddawać się nieszczęściu, najważniejsze, ze mam już operację za sobą i postaram się cieszyć z darowanego życia. Piękne słowo: kaczka Przy moim łóżku znów pojawiła się psychoterapeutka. Przedstawiła mi plan ćwiczeń. Zaczęła się powolna, trudna nauka mówienia. Musiałem nauczyć się inaczej nabierać powietrze, tak nim operować, aby głos mógł zabrzmieć. Pamiętam jak niesłychanie się ucieszyłem, gdy w końcu udało mi się powiedzieć pierwsze słowo: kaczka. Byłem niesłychanie dumny z tej mojej kaczki. Potem była teczka, skoczek, tyczka - słowa, które ludziom, jak ja okaleczonym, przychodzą stosunkowo najłatwiej i najprościej. Miałem chwile załamania. Od wielu lat żyłem w separacji z żoną, która wyjechała za granicę. Jakiś czas temu pojawił się w moim życiu ktoś, z kim snułem plany na przyszłość. Ale osoba, z którą wiązałem takie nadzieje, tylko raz odwiedziła mnie w szpitalu. Kiedy zobaczyła mnie leżącego na łóżku, z wystającą z krtani rurą, chwilę posiedziała i wyszła. Nie wróciła już nigdy, nie chciała się ze mną więcej spotkać. Przestraszyła się mojego kalectwa. Wtedy przeżyłem chwile zwątpienia, zaniedbałem się w nauce odzyskiwania mowy. Bajka dla wnuków Mieszkam w Białymstoku razem z córka, zięciem i dwoma fantastycznymi chłopakami - moimi wnukami. Kiedy wróciłem do domu. Kamil i Patryk nie dawali mi spokoju: dziadku, opowiedz nam bajkę. Przecież nie mogłem im ciągle odmawiać, pokazywać usprawiedliwiająco palcem na ukrytą pod apaszką pooperacyjna ranę. Zacząłem ponownie uczyć się mowy. Chciałem w końcu opowiedzieć bajkę wnukom, na którą tak czekali... Od operacji minęły już cztery lata. Z porozumiewaniem się nic mam żadnych kłopotów. Cały czas działam w Polskim Towarzystwie Laryngektomowanych. skupiającym 140 osób. które tak jak ja zostały pozbawione krtani i które jednak chcą w miarę normalnie żyć. Po operacji wielu z nas przeżyło duży wstrząs. Pojawiły się problemy w życiu prywatnym. Wspieramy się wzajemnie, pomagamy sobie. Dwa lata temu, przy okazji badań kontrolnych wykryto u mnie nowotwór płuc, zaatakowana została również wątroba. Przeszedłem intensywne leczenie chemią. W ciągu paru miesięcy schudłem 12 kilogramów, straciłem sporo włosów. Teraz lepiej się czuję, nastąpiła poprawa. W tej chwili powstaje książka o ludziach, którzy stracili mowę i ponownie poznają smak najprostszych słów. Ja tez mam w niej udział. Piszę o moim stosunku do przemijania, śmierci, o niepoddawaniu się chorobie. A także o tym, że mimo ciężkiej, wyczerpującej choroby, człowiek powinien walczyć z przeciwnościami losu. Walczyć aż do końca... Wysłuchał Andrzej Kołodziejski |